Dwa lata temu kiedy na miejscu Śmietankowego Domu było pole, bawiliśmy się ze Śmietankowym mężem w farmerów. Podlewaliśmy, pieliliśmy. Z dumą patrzyliśmy na dorodne plony. Pomidory, papryki, cukinie, sałaty, rzodkiewki, dynie. Warzyw było nie do przejedzenia.
Tak było dwa lata temu. Dziś mamy inne obowiązki, związane z domem.
Ogród jest w planach dopiero na następne lata.
Co dziwne przestaliśmy też jeść warzywa. O zgrozo.
Jakiś czas temu na bazarku miejskim kupiłam pomidory. Smakowały jak karton. Potem w markecie trafiły się wodniste ogórki. Był też taki tydzień co to nikt nie ugotował brokuła i trzeba było go wywalić bo zmienił i kolor i stan skupienia. Ziemniaki dostawały korzeni, jabłka gniły na paterze.
Złościliśmy się jedno na drugie, że wywalamy jedzenie i kasę.
Przestaliśmy kupować...
Ja to typowy niejadek owocowy jestem. Mam tak od dzieciństwa. Po prostu nie lubię owoców. Truskawki przejdą tylko w koktajlu, jabłko w szarlotce. Banan...nieee, ten w ogóle nie jest zjadliwy.
Jestem okropną matką bo Śmietaneczki nie zmuszam do jedzenia owoców.
(Mamy, które zdrowo żywią swoje dzieci pewnie w tym momencie zamykają mojego bloga. Poczekajcie kochane, na końcu obiecuję poprawę).
Śmietankowy miał fazę na dawanie przykładu. Kroił sobie cały talerz jabłek, mandarynek, bananów i celebrował jedzenie ich na oczach Zu. Pytał co jakiś czas młodą czy nie ma ochoty spróbować. Śmieteneczka brała do ręki owoc i...po odgłosach typu fuu, bleee...karmiła tatę.
Ten chyba też nie widząc większych efektów-poddał się.
I tak w naszej diecie zupa pomidorowa z koncentratu. Cukinia, pomidor, papryka już lepiej bo w leczo i gulaszu. Ogórki ze słoików- sklepowe.
Kiedy Zu była mała jedliśmy zupy kremy, teraz też już nie jemy.
Ja w ogóle gotuję od pół roku raczej sporadycznie. Odkąd wróciłam na etat i w domu jestem tylko gościem, to Śmietankowy robi makaron "na szybko".
Masakra!!!!
(nie sam makaron jest masakrą, lecz sposób naszego żywienia)
I patrzę na te instagramy i inne pinteresty a tam zielono, czerwono, pomarańczowo od potraw z warzyw sezonowych. Wstyd mi się zrobiło.
Na mojej liście postanowień pojawiły się na nowo obiady i wspólne weekendowe full wypas śniadania. Zresztą teściowa była przez tydzień...podniosła kulinarną poprzeczkę.
Zrobiłam najpierw przegląd lodówki. Z warzyw, które miałam skleciłam pyszną zupę. Poporcjowałam mięsiwo co by rozplanować obiady na tydzień. Zabrałam w sobotę wiklinowy kosz, Zuzę wzięłam za rękę i pojechałyśmy na targ.
Po 15 minutach miałyśmy wiejskie jajka, śmietanę, pomidory, borówki, ogórki, brokuły, ziemniaki. Po południu babcia doniosła wielkie cukinie.
I obiecuję więcej tych witamin w diecie mojej śmietankowej rodziny.
-------------
Nadal mam fisia na punkcie stylu Farm House. Choć czasu mam strasznie mało, staram się bardzo, by zrobić w moim domu kolejny projekt w tym stylu. Amerykańskie domy w tym klimacie mają często w kuchni drewniane tablice z napisami Farm Fresh lub Farm Market. Czasem zaaranżowane są specjalne miejsca w kuchni gdzie leżą warzywa i owoce.
Bardzo mi się to podoba.
W dobie zmian żywieniowych w Śmietankowym Domu powstała strefa Farm Market. Liczę, że już w kolejnym sezonie weźmiemy się za nasz przydomowy warzywniak, aby cieszyć się witaminami jeszcze bardziej.
Całość dopełniła skrzynka Farm Fresh od Sandrynki
kącik baaardzo fajny się zrobiła, ale za pierwsza część posta.... na kopa zasługujesz :P
OdpowiedzUsuńheh u nas zupełnie na odwrót :) Warzyw u nas zawsze pod dostatkiem, owoców świeżych troszkę mniej ale za to mam dżemy, marmolady, soki zawekowane. Nie wyobrażam sobie dnia bez warzyw, po prostu sobie nie wyobrażam, towarzyszą mi zawsze i wszędzie. Mój ogródek pęka w szwach i nie nadążam przetworzyć i zjeść tego co w nim urośnie :)
OdpowiedzUsuńDzięki takiemu odżywianiu czuję się lekko i delikatnie.
Dobrze, że i u Was zmieniło się na lepsze. Trzymam kciuki za ciąg dalszy :)
Jedzenie z własnego ogródka to zupełnie inna bajka niż takie ze sklepu. Jeżeli już mam ochotę na warzywa czy owoce, których we własnym ogródku nie hoduje to zawsze idę na bazar i kupuję tam - jednak jedzenie jest mniej plastikowe niż to z supermarketu.
OdpowiedzUsuńWedług mnie posiadanie własnego przydomowego ogródka, to znacząca dogodność. Faktycznie, w ogródku trzeba się dość napracować, ale plony potrafią do wynagrodzić. Zwłaszcza, że obecnie cena np. takiej papryki jest porażająca, a taka z własnych zbiorów, to zupełnie inny smak, samo zdrowie! :)
OdpowiedzUsuńSuper, że hodowaliście własne owoce i warzywa! Według mnie to świetna sprawa, a w szczególności dla osób, które dbają o dietę. Jeżeli chodzi o mnie to oprócz odpowiedniego odżywiania stosuję ćwiczenia na brzuch i muszę przyznać, że powoli zaczynam widzieć efekty!
OdpowiedzUsuń