Obiady rodzinne.
Wspomnienie dzieciństwa.
Te niedziele, co to
zawsze szło się w gości. Te niedziele co z całą rodziną się
spotykało.
Obiady bez okazji a
jednak świąteczne takie się wydawały. Do Cioci Mani na kapustę z
mięskiem się chodziło. Na deser Ciocia polewę z ciasta w słoiczku
mi odkładała. Wiedziała, że ciasta nie zjem...polewę owszem.
Ciocia Bogusia natomiast robiła najcieńsze na świecie schabowe.
Przepyszne z podwójną panierką. I ten krupnik...
Ile ja wygłupów pamiętam
z tego okresu, ile śmiechu rodzinnego ciepła i takiego dbania o
drugą osobę. Wspólne spędzanie czasu tak bardzo wówczas
cieszyło. Po obiedzie grało się w kości lub oglądało „Na
dobre i na złe”.
Potem, kiedy byłam już
nastolatką a rodzina się trochę przetasowała, kwestie obiadowe
przejęła mama. Nie jeździło się już w gości, ani ich się bez
okazji nie zapraszało. Obiady te jednak też były dla mnie
wyjątkowe. W tygodniu na szybko spegetti, pomidorówka na dwa dni
gotowana a w weekend zawsze coś wymagającego przygotowań. Cała
rodzina zawsze była zaangażowana. Ktoś bił kotlety, ktoś obierał
ziemniaki. Deser każdy wybierał sobie w cukierni, do której
zachodziliśmy po kościele.
Pamiętam też, że raz na
kilka miesięcy szliśmy z rodzicami zjeść coś na miasto. Jakie to
były uroczyste wyjścia, ile emocji wzbudzały.
Nie wiem czy to czasy się
zmieniły, chęci czy zarobki, ale teraz już tak nie ma w moim
otoczeniu.
Choć skład rodziny
pomniejszył się tylko o dwie osoby , mamę i babcie mam wrażenie,
że to zaważyło. Nikt już tak nie pilnuje „bycia razem”.
Imieniny, urodziny, święta
to jedyne wspólne obiady w roku.
Wyprowadziłam się z
rodzinnego domu mając 20 lat. Zamieszkałam wówczas ze Śmietankowym
mężem. Były chude lata co to się jadło ziemniaki z patelni i te
bogate co to po restauracjach się rozbijaliśmy. Po 15 latach
wynajmowania lokum i mieszkania na nowo kątem u rodziny postawiliśmy
nasz śmietankowy dom. Zastałam Panią swojego Domu (nie
perfekcyjną).Kwestie obiadów postanowiłam potraktować z
należytą dokładnością.
Kilka zasad obiadowych,
których łamać nie wolno
(Śmietankowy mąż i
Śmietaneczka łamią je notorycznie:) o zgrozo)
wszyscy jedzą to samo
wszyscy jedzą przy
stole
telewizor wyłączony
telefony nie są w
zasięgu kciuka
porządek na stole
Rytuałem, jest u nas też
niedzielne ciasto. Kiedy tylko ten dzień mam wolny biorę się za
pieczenie. Często angażuję do tego Śmietaneczkę. Pozwalam jej
mieszać, dodawać owoce a potem zdobić już upieczoną formę. Mamy
obie przy tym sporą zabawę. Czas razem wtedy urasta do rangi magii.
Kiedy finanse na to
pozwalają lubimy też rodzinnie gdzieś wyjść.
Ostatnim naszym odkryciem
jest
„Kaprys Bistro Cafe na
Mokotowie został otworzony w 2012 roku
przez rodzeństwo Izabelę
i Rafała.
Rafał jest szefem kuchni
od wielu lat związany z branżą gastronomiczną.
Iza z wykształcenia
magister psychologi i kryminologi,
zmieniła swoje plany
zawodowe żeby razem z bratem stworzyć miłe bistro i
poprowadzić firmę cateringową, która jest na rynku od 2005
roku.
Od początku również
jest Damian na co dzień pracuje w dużej korporacji,
jak tylko pozwala czas
pomaga w Kaprysie i zastępuje Izę na sali.
Kaprys
zaczął zmieniać okolicę w bardziej przyjazną dla mieszkańców
Mokotowa.
Stare zapomniane pawilony
zaczęły przyciągać pracowników pobliskich firm,
miejsce zaczęło się
zmieniać w zagłębie gastronomicznego zakątka.”
Pierwszy
raz odwiedziliśmy bistro „ Kaprys” poszukując obiadów
tradycyjnych, smacznych i tanich. Szukaliśmy miejsca, gdzie można
wpaść w ciągu dnia, zjeść i wrócić do domu bez perspektywy
szykowania obiadu. Mamy takie dni w tygodniu w które pracujemy tylko
w domu i takie gdzie musimy pojechać do Warszawy. W te drugie Kaprys
trafia idealnie.
Śmietankowy
mąż wychowany jest na tradycyjnej polskiej kuchni. U mnie w domu
eksperymentowało się trochę. Oboje lubujemy się w makaronach,
gulaszach, plackach oraz kotletach wszelakich. Menu Kaprysu, bardzo
nam podpasowało. Śmietaneczka
ma tu swój ukochany rosół i naleśniki.
Wszystko
podane w ekspresowym tempie (wiadomo 4-latek jest niecierpliwy),
świeże, ciepłe, dobrze doprawione. Wnętrze nasuwa wspomnienie
włoskich rodzinnych knajpek. Małe pomieszczenie daje poczucie
bezpieczeństwa, wygody, spokoju. Uśmiech i serdeczność obsługi,
sprawia, że chcesz tam posiedzieć trochę dłużej.
Mieliśmy
ogromną przyjemność osobiście poznać i wypić kawę z
właścicielem i szefem kuchni w jednej osobie. Miał być szybki
obiad a spędziliśmy w bistro 3 godziny na przemiłej rozmowie.
Śmietaneczka,
jakby zaczarowana oglądała książki kulinarne, układała domki z
wizytówek.
Mam wrażenie
że ostatnio spotykamy jakiś „innych” ludzi. Ludzi, którzy pasję
łączą z pracą, którzy opowiadają o tym tak, że chce się
słuchać godzinami. Ile serdeczności ostatnio spotykamy.
Miłe to
bardzo.
Polecamy Wam
więc Bistro Kaprys.
Tu----->
podejrzyjcie menu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz